niedziela, 17 marca 2013

Rozdział II



-Powiesz w końcu o co chodzi?! Wypadłyśmy z parkingu jakby ktoś nas ścigał, a Ty nie raczysz ani słowa powiedzieć. A jakbyśmy miały wypadek, pomyślałaś o tym?! - wydarła się na mnie Aga.
-I Ty mi mówisz o odpowiedzialnej jeździe? Przecież to ja zawsze zamykam oczy, gdy Ty siedzisz za kółkiem i trzęsę się cała w środku. Po prostu miałam taki kaprys. – odburknęłam nie wyjawiając przyczyny.
-Tym kaprysem mogłyśmy przypłacić życiem a w najlepszym przypadku wszystkimi połamanymi kończynami.
-Jak widzisz nic się nie stało.
-A więc jaki był tego powód? – nie dawała za wygraną koleżanka.
-Bartman…
-TEN Bartman? Zibi? ZB9?! - śmiesznie wybałuszyła oczy.
-No, ten siatkarz. - zaśmiałam się widząc jej minę.
-Przynajmniej ten powód jest przystojny. - wyszczerzyła się przyjaciółka. - Ale nie rozumiem. Chciałaś się przed nim popisać?
-Uciekałam.
-Przed nim?! Każda normalna dziewczyna dałaby obciąć sobie rękę, aby on na nią choć spojrzał, a Ty uciekałaś?
-Jak jeszcze nie zauważyłaś nie jestem normalną dziewczyną od niespełna dwóch lat. – zasmuciłam się przypominając to.
-Przepraszam…
Przejechałyśmy kawałek w milczeniu.
-A więc skoro przed nim uciekałaś to znaczy, że pomiędzy Wami coś dziś zaszło? - poruszyła znacząco brwiami z zawadiackim uśmiechem.
-Tak, wpadłam mu w ramiona. - na to wspomnienie uśmiechnęłam się. A Aga chyba nie zrozumiała, że mówię prawdę i zaczęła wariacko się śmiać. Popatrzyłam na nią wzrokiem typu „wtf?”. Ta natychmiast przestała.
-Ale Ty żartujesz, prawda?
-Nie…
-I dopiero teraz mi o tym mówisz?! Kiedy pierwsza randka? - na jej twarzy pojawił się banan.
-A idź Ty, głupia. To było przez przypadek.
-Ta, a ja jestem Anna Karenina.
-Możesz być kimkolwiek chcesz, jeśli zechcesz, ale to nie zmienia faktu, że mówię prawdę. Chcąc wyjść z hali szłam w kierunku drzwi i wtedy ktoś mnie popchnął. A ten mnie złapał.
-O fuck.. Czyli jednak to prawda. Wszystkie dziewczyny chciałyby się z Tobą zamienić i być obejmowaną przez tego siatkarza. - rozmarzyła się koleżanka.
-A ta, która chciałaby tego najbardziej siedzi obok mnie. - zaśmiałam się pod nosem.
-Dziwisz się? Największe ciacho polskiej reprezentacji. - mówiła dalej rozmarzona.
-A Ty nie słyszałaś jakie plotki chodzą na jego temat? Podobno po tym jak zerwała z nim dziewczyna, którą kochał, stał się psem na baby przy okazji każdą wykorzystując.
-A Ty w to wierzysz? Nie znasz go przecież. Może Rozpuścił to ktoś, z kim miał Bartman na pieńku.
-Czyli jednak taki święty nie jest.
-Czepiasz się szczegółów. - pokręciła głową z dezaprobatą.
Część drogi pokonałyśmy w luźnej atmosferze. Aga włączyła radio i od razu zaczęła śpiewać. Wspomnienia o moim bracie wróciły. Do oczu napłynęły mi łzy. Pasażerka zauważając to przestała śpiewać
-Przepraszam...
-To nie Twoja wina. W końcu kiedyś trzeba zacząć normalnie żyć.
Zatrzymałam się pod jej blokiem. I się z nią pożegnałam. Przejechałam jeszcze dwie ulice i znalazłam się u siebie w domu. Tak tu pusto… Poszłam wziąć prysznic, umyłam zęby. Nie miałam ochoty nic sobie robić do jedzenia. Udałam się do łóżka i szybko odpłynęłam.

Z rana obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Cholera, kto tak wcześnie. Baaardzo niechętnie wstałam i poszłam otworzyć. Za wizjerem zobaczyłam twarz Michała, więc bez wahania otworzyłam. Ten spojrzał na mnie zaskoczony.
-Ładnie wyglądasz. - uśmiechnął się widząc mnie jeszcze w piżamie.
-A Ciebie co tu zagnało z samego rana?
-Rana?! Dziewczyno, jest 12.
-Dwunasta?! O w mordę. Trochę pospałam.
-Ale nie zapomniałaś, że masz dzisiaj ze mną iść na zakupy? - wymawiając słowo „zakupy” zabawnie zmarszczył czoło.
-Nieee… - od razu spostrzegł, że jednak zapomniałam. – Przepraszam. - odparłam i uśmiechnęłam się słodko, aby załagodzić sytuację. – Aby Cię udobruchać w ramach rekompensaty zrobię zaraz naleśniki. – odparłam dumna z tego, że wpadłam na ten pomysł i wpuściłam do środka. – Tylko poczekaj chwilę. Szybko się ogarnę i zaraz wracam. - pognałam do pokoju wziąć jakieś rzeczy na dzisiaj. Wskoczyłam pod prysznic, następnie ubrałam się w wybrane wcześniej przeze mnie ciuchy, włosy lekko podsuszyłam i zostawiłam je rozpuszczone. Na koniec zrobiłam sobie lekki make-up. Zadowolona, że zajęło mi to tylko 20 min wyszłam z łazienki i udałam się do kuchni. Od razu wyczułam, że coś niesamowicie pachnie. Stanęłam w progu kuchni i zobaczyłam, że przyjaciel pichci coś na patelni.
-Ej, ale to ja miałam Ci zrobić naleśniki a nie Ty mi. - odparłam udając oburzenie.
-Zanim byś to wszystko zrobiła nadszedłby wieczór i z zakupów nici, a wiesz jak trudno mnie przekonać na taki wypad. - postawił na stole talerz ze stosem usmażonych naleśników. - Siadaj i jedz.
-Dziękuję. – podeszłam do Michała i dałam mu buziaka w policzek. – Gotujący przyjaciel to skarb. Możesz częściej wpadać do mnie z rana i mnie budzić. - uśmiechnęłam się, a on odwzajemnił się tym samym. Usiadłam do stołu i zaczęłam smarować moje danie dżemem truskawkowym. Za chwilę towarzysz się od mnie dosiadł kładąc na stole talerz z jeszcze większą ilością placków. Zdziwiłam się, lecz nic nie powiedziałam. Po 15 minutach oboje byliśmy najedzeni i wyruszyliśmy na podbój galerii.


3 godziny później

-Nigdy więcej. – odrzekł wyczerpany mój towarzysz padając na moją kanapę. – Niby tylko 3 godziny, a czuję się jakbym łaził po sklepach minimum cały dzień.
-Nie narzekaj. Mogłam nie iść z Tobą i wyobraź sobie, że SAM musiałbyś chodzić i SAM wybierać ubrania, co by wyszło z marnym skutkiem. - podkreśliłam dobitnie słowo „sam”.
-Dziękuję moja łaskawa pani, że uraczyłaś mnie swoją obecnością. - odparł ze śmiechem odwracając się od mnie z kanapy.
-Idę do kuchni. Chcesz coś do picia? Nie oferuję Ci jedzenia, bo pół godziny temu jedliśmy na mieście. - rzekłam unosząc jednocześnie jedną brew.
-Ale wiesz, nie obraziłbym się. - uśmiechnął się szeroko po czym zrobił minę kota ze Shreka. - Nie bój się, sam sobie zrobię jakieś kanapki. - wstał i podążyłam za mną w stronę kuchni.
-No ja myślę, że nie obarczysz mnie, aż tak dużą odpowiedzialnością.-teatralnie wywróciłam oczami i zaczęłam się śmiać.
-No skądże. Ja? Ciebie?! Nigdy w życiu. - jego uśmiech robił się coraz większy.
-Michał… Podejdź do mnie...
-Coś się stało?
Zdążyłam się tylko odwrócić w jego stronę. Złapałam go za koszulę  i ostatni raz powtórzyłam jego imię. –Michał… - osunęłam się na ziemię patrząc w jego przestraszone oczy. Więcej już nic nie pamiętam.


***
Cześć Wam. To mój nowy a zarazem pierwszy blog tego typu. Mam nadzieję, że będziecie dla mnie wyrozumiali. Jeżeli macie jakieś uwagi to proszę piszcie w komentarzach. Postaram się brać je głęboko do serca.

1 komentarz: