środa, 3 kwietnia 2013

Rozdział VII



-No Ty chyba sobie kpisz?! Taki facet do Ciebie idzie, a Ty chcesz zwiać?! –wybałuszyła na mnie oczy przyjaciółka.
-Tak i to jak najprędzej. Mam pomysł! Chodź, pójdziesz ze mną po autograf do Gumy. Zawsze chciałam go mieć i Ty również. –ponaglałam koleżankę wiedząc, że takiemu argumentowi się nie oprze.
-Ty to Ty?! Nie poznaję Ciebie. Ale takiej szansy nie stracę. Chodźmy. –wzięła mnie pod rękę, a ja pociągnęłam nic nieświadomego Michała za nami. W drodze odwróciłam się jeszcze, aby zobaczył Zbyszka. Widziałam, że odprowadza mnie wzrokiem, choć nie przestawał kroczyć do sektora VIP. Podszedł do jakiegoś pana i go uścisnął. A no tak, przecież to jego ojciec. Miło, że nie zapomina o rodzinie w blasku chwały.
-Ja zaraz wrócę, ok.? Tylko skoczę do łazienki. –rzekłam do przyjaciół.
-Wiedziałam, że mi zwiejesz. –odrzekła przyjaciółka, lecz oboje pokiwali głową. Ruszyłam w stronę drzwi na korytarz. Gdy już się na nim znalazłam usłyszałam głośny płacz. W kącie było skulone malutkie dziecko, na moje oko nie więcej niż góra trzyletnie. Rozejrzałam się wokół, aby sprawdzić, czy ktoś również to zauważył. Nie umiałam patrzeć, gdy ktoś płacze. Podeszłam do niego, a raczej do niej, gdyż to była dziewczynka i ostrożnie przykucnęłam.
-Dlaczego płaczesz, skarbie? –podniosła na mnie zapłakane oczka. Pogłaskałam ją po główce.
-Zgubilam tatę i mamę. –odparła. Tego się nie spodziewałam.
-Chodź, wezmę Cię na ręce i razem ich poszukamy, zgoda? –powiedziałam jak najdelikatniej. Dziewczynka leciutko skinęła główką. Wzięłam ją na ręce, tak jak jej proponowałam.
-Powiesz mi jak masz na imię? –zagadnęłam.
-Dominika. –odpowiedziała swoim dziecinnym głosikiem.
-A na nazwisko? –chciałam uzyskać jak najwięcej informacji, abym mogła jej pomóc.
-Ignacak. –a to mnie zadziwiła. Doskonale wiem, kim jest jej tata. W zasadzie mam na sobie koszulkę z jego nazwiskiem.
-Twój tata to Krzysio, prawda? –dziewczynka kiwnęła potwierdzająco głową. –Wiem jak go znaleźć. Zaraz Cię do niego zaprowadzę. –ruszyłam w drogę powrotną w kierunku hali. Musiałam przedrzeć się przez niemały tłum ludzi. Po drodze spostrzegłam moich towarzyszy, którzy mieli pytający wyraz twarzy. Wypowiedziała szeptem tylko słowo „później”, aby mogli je z odległości nas dzielącej zrozumieć. Od razu spostrzegłam paru siatkarzy, którzy również się na mnie patrzyli. I w tym Zbyszka. Nie zwracałam na nich uwagi, a tym bardziej na niego. Szłam dalej, wiedząc, że powinnam go gdzieś tu znaleźć. Szepnęłam tylko do Dominiki: -Zaraz będziesz już z tatusiem. –i w tym właśnie momencie go spostrzegłam. Widziałam, że jest zdenerwowany, obok niego zobaczyłam płaczącą kobietę. To pewnie była jego żona. Wyglądali tak, jakby… no właśnie jakby właśnie zgubili dziecko. Szłam ku nim, lecz oni mnie nie widzieli. Podeszłam do Ignaczaka i dotknęłam ręką jego ramienia.
-Przepraszam Pana, czy to pańskie dziecko? –odwrócił się ku nam i od razu porwał Dominikę w swoje objęcia. Żona widząc to podbiegła do rodziny i mocno ich uściskała. Ich radości nie było granic. Nie chcąc przeszkadzać im w tym radowaniu się postanowiłam się wycofać. Odwróciłam się i już miałam zamiar odejść, gdy ktoś złapał mnie za rękę.
-Zamierza Pani tak po prostu odejść? Chciałbym Pani podziękować. –moje oczy wyglądały pewnie jak pięciozłotówki. Zwrócił się od mnie sam KRZYSZTOF IGNACZAK. Oddał swoją córeczkę dla żony i ponownie wrócił do rozmowy ze mną. –Naprawdę Pani dziękuję. Razem z żoną odchodziliśmy od zmysłów, gdy przerażona do mnie przyszła i powiedziała, że Dominika zniknęła.
-Nie ma sprawy. –uśmiechnęłam się na te słowa. –Nie mogłam nie zareagować widząc osamotnione, płaczące dziecko. Znalazłam ją na korytarzu, zaraz przy wyjściu z sali. Powiedziała, że się zgubiła, a ja wypytałam ją o jakieś informacje. Powiedziała, że jest Pana córką. Dzielna dziewczynka. –ponownie się uśmiechnęłam opowiadając mu o całym zajściu.
-Mieliśmy z Iwoną wielkie szczęście, że znalazła się taka osoba jak Pani i nam pomogła.
-Każdy by zrobił to na moim miejscu. –odparłam zawstydzona. –Dobrze, że jestem fanką siatkówki i rozpoznaję zawodników.
-Oho, widzę nawet, że nawet i moją. -wskazał na moją koszulkę.
-Nie łatwo było kupić tą z Pana nazwiskiem. –wyszczerzyłam się do Libero.
-Jaki pan?! –roześmiał się mój obecny rozmówca. –Krzysiek jestem. –wyciągnął ją w moim kierunku.
-Tak, wiem. –wystawiłam język w jego kierunku i uścisnęłam jego rękę. –A ja jestem Ewa.
-Miło mi Cię poznać. W ramach podziękowań chciałbym Cię zaprosić na kolację. To naprawdę dla mnie dużo znaczy, że Pani… aa, sory… że Ty nie byłaś na to obojętna. –uśmiechnął się do mnie reprezentant Polski.
-Oj nie. Nie przyjmę zaproszenia. To zwykła, bezinteresowna pomoc. Nie potrzebuję wynagrodzenia. –odparłam kiwając przecząco głową.
-Ale nawet nie ma mowy. Nie przyjmuję odmowy. –zaparł się. –Zapraszam Cię do restauracji „Latisana”. Znajduje się ona na ulicy Powstańców Śląskich. To co, jutro o godzinie 19:00? Tobie pasuje?
-Pasuje. –odparłam uśmiechając się szczerze. –Dziękuję za zaproszenie i do zobaczenia. –wyciągnęłam rękę w jego kierunku, aby się pożegnać.
-Do jutra. –odparł uśmiechnięty Krzysztof i odwzajemnił gest. Ruszyłam, aby odnaleźć przyjaciół. Lecz ktoś dotknął mojego ramienia, odwróciłam się myśląc, że to może oni.
-Wspaniale się zachowałaś. –a nie mógł być to nikt inny jak Zbyszek…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz